SCENA RODE

spektakle

teatralne

Mariusz Marczyk
Tysiąc franków Norwida

„Szczęście, widzisz, mój drogi — jest — i Ojczyzna — i Ludzkość.”
Cypriana Norwida miara patriotyzmu



„Tysiąc franków Norwida”, dramat w III aktach, sztuka napisana przez Mariusza Marczyka, grana z powodzeniem na różnych scenach, pozostaje bezwzględną krytyką społeczeństwa polskiego widzianą przez pryzmat różnych wypowiedzi Norwida. Tytuł spektaklu wiąże się z bezskuteczną próbą zebrania przez poetę tysiąca franków, by wyjechać do Włoch dla ratowania swojego zdrowia. Kośćcem konstrukcyjnym przedstawienia jest związek Norwida z młodszą o kilkanaście lat Marią Sadowską, który przełamał pustkę i samotność poety, wyrwał z apatii, dysforii, na moment wzbudził aktywność duchową, nadzieję, która pozwoliła mu wyjść poza niepowodzenia artystyczne. Niełatwe układy emocjonalne, bo wykraczające poza boże przykazania, są jednak tylko pretekstem, by mówić o sprawach innej natury.

Bogata epistolografia Norwida stała się dla Marczyka obfitym źródłem toczących się potoczystych dialogów na miarę sokratejskich dysput. Z nich wyłania się wizerunek poety, „męczennika prawdy”, który nade wszystko pragnie budzić „ospałe sumienie narodu”, chce wyrwać polskie społeczeństwo z romantycznej drzemki, z poniżającego poddaństwa i prowincjonalnego marazmu. „Jesteśmy w każdym zamyśle i rozmyśle naszym otoczeni kryształem przezroczystym, ale u-obłędniającym poglądy nasze.” — nawiązując oczywiście do poglądów Kanta, Norwid wskazuje na omylność zmysłów jako narzędzi poznania. Prawda rodzi się poprzez doświadczenie, przeżycie, objawia się w działaniu — Norwid nie prowadzi jałowych spekulacji, ale jego sądy są wypadkową empirii. Prawda jednak zawsze rani, kaleczy, nie przynosi oczekiwanego uspokojenia, ale z drugiej strony tylko uobecnianie prawdy definiuje człowieka i odsłania Boga — ten bowiem działa poprzez człowieka.

„Człowiek na to przychodzi na planetę, ażeby dał świadectwo prawdzie.” — pisał Norwid, podkreślając moc i wagę ewangelicznego przesłania. Skuteczną drogą prowadzącą do epifanii prawdy jest poezja, Poezja — Ludzkości, wykraczająca poza narodowe partykularyzmy, genialna koherencja tego co jawne i tego, co celowo przemilczane, połączenie racjonalności i intuicji. Współczesna polska poezja jest dla autora „Promedhidiona” czymś niegodnym, gdyż, jak surowo pisze, „chamstwo góruje nad artyzmem”, ważna jest sensacja, a przecież sztuka, ta prawdziwa, najczystsza, rodząca się poprzez wysiłek człowieczy jest „najwyższym z rzemiosł apostoła.” Sztuka narodowa, jej poziom jest miarą patriotyzmu, słowo to „czynu testament”, a literatura powinna stymulować ducha narodowego, mądrze prowadzić przez historię dziejów, co jest szczególnie ważne wtedy, gdy naród pozbawiony został własnej państwowości.

„Artysta — pisał poeta — jest organizatorem wyobraźni narodowej” — a to nakłada na niego ważny, święty obowiązek konsolidowania narodu niejako od wewnątrz, skoro brak wyznaczników władzy państwowej, spajającej wspólnotę odśrodkowo. Ubolewa Norwid nad upadkiem języka ojczystego, poniżeniem polskiej inteligencji, która zapomniała, że słowo jest boskiego pochodzenia, należy się nim posługiwać w sposób wyważony, odpowiedzialny, podporządkowany sumieniu. Inteligencja, zaznaczał wymownie Norwid, „nie doszła jeszcze do tej wagi słowa dojrzałego (…) przeto jest inteligencja bez sterującej opinii i bez cywilnej odwagi.” Oburza Norwida współczesność nikczemna, interesowna, zakłamana, plotkarska, zarozumiała i zaściankowa. Złości brak prawdy w dziennikach zasilanych obcymi pieniędzmi, dziennikarstwo, które nie zajmuje się sprawami bieżącymi, a jedynie formowaniem opinii. Norwid nie chce być salonowym lokajem Europy, nazbyt ceni sobie honor, nie chce upijać się „mętnym patriotyzmem”, „trywialnym polactwem”, które go mierzi. Powtarzał, że Polacy są żadnym społeczeństwem, co najwyżej „wielkim narodowym sztandarem”. „Polak jest olbrzym, — pisał — a człowiek w Polaku karzeł — i jesteśmy karykatury i jesteśmy tragiczna nicość i śmiech olbrzymi.” To, że zamieszkał w przytułku, nie jest jego wstydem, zaznaczał, ale wstydem polskiego społeczeństwa, które nigdy nie szanowało ludzi wielkich i wartościowych, takich, którym na sercu leżało tworzenie kultury narodowej. Niezmiernie bolała Norwida emigracyjna droga, którą wybrał, a która, jak pisał, „obdarła” go ze wszystkiego, „z młodości, z przyjaciół — osobistych, z ceny; prawie z nazwiska i godności nazwy dziadów (…).”

Marczyk w swoim spektaklu eksponuje niepokorny charakter Norwida, jego niepogodzenie i osobność, bezkompromisowość, dumną samotność poety, myśliciela, który nie waha się surowo ganić współczesnych za oburzającą niefrasobliwość, brak wyobraźni, przenikliwości i politycznej rozwagi. Norwidowi do końca towarzyszy troska o sprawy ojczyzny, krytyczna postawa wobec Polaków, która nie przysparzała mu zwolenników, ale też poeta nigdy o nich nie zabiegał. Marczyk pokazuje, że dzieło Norwida można odczytywać dzisiaj bez posądzenia o anachronizm przywoływanych sądów, na odwrót, uwagi, zdania, refleksje zaskakują oryginalnością i trafnością ujęć, bo doskonale korespondują z współczesnością. Kwestia norwidowskiego języka, która tylekroć była poruszana, ze szczególnym wskazaniem na ezoteryczność wypowiedzi, niezrozumiałość, nie stanowi problemu — Marczyk wybiera fragmenty bardzo czytelne, oczywiście odsyłające niejednokrotnie do kwestii szerszych, wykraczających poza poruszany problem. Nie mniej jednak dla widza spektakl pozostaje klarowny oraz intrygujący, głęboko poruszający i dający asumpt do osobistych poszukiwań czytelniczych.


Fraza — Pismo literacko-artystyczne Uniwersytetu Rzeszowskiego
dr Barbara Sokołowska




Mariusz Marczyk
Tysiąc franków Norwida




Mariusz Marczyk
Tysiąc franków Norwida